czwartek, 22 września 2011

żeby nie było, że się lenię: mam urlop, a to jak zwykle znaczy, że mam stanowczo za mało czasu na cokolwiek. przyjechałam do wrocławia i staram się - bardzo się staram - spotykać z wszystkimi tymi dawno nie widzianymi ludźmi. robić zdjęcia. czytać fajne książki. chodzić na długie spacery za dnia. szwędać się po nocy. pić dobrą kawę. pójść do kina. na allena lub almodovara...
no i właśnie z tym kinem, to jest kompletnie przesrane.
zrobiłyśmy z lolą dwa podejścia i za każdym razem kasjerzy odsyłali nas z kwitkiem. bo miałyśmy być jedynymi osobami na sali. bo oni się nastawili, że nikt nie przyjdzie na tak późną godzinę.
nie mogą panie wcześniej, tak, gramy o dwudziestej drugiej trzydzieści, ale przecież są też filmy o dwudziestej, proszę przyjść jutro na ten seans. nie? nie mogą panie? oj, to rzeczywiście, ale tak poza tym, ten ostatni film allena jest do bani. nie wolałyby panie obejrzeć tego co się już zaczęło, właśnie lecą reklamy, piąta część znanego horroru, wspaniałe efekty, niesamowicie zawikłana fabuła, muzyka wywołująca dreszcze, zaskakująca puenta i przesłanie od którego nocą nie zaśniesz: że tak, czy siak wszyscy umrą.
no. wszyscy. umrą. no raczej.
rozumiem dlaczego małe kina podupadają w tym kraju, ludzie nie mają pieniędzy, nie wyrobili w sobie takiego zwyczaju by chodzić do kina, nie mają na to czasu. mają za to telewizory, mają za daleko, mają inne plany. więc dlatego tyle miejsc, które lubiłam zostało zamkniętych ostatnio. nie rozumiem jednak, dlaczego multimegaekstrapleksy z dźwiękiem pięć de, pepsicolą, śledzikiem i popcornem robią wszystko, by odstraszyć widza, stracić pieniądze i klienta. w tym tygodniu dwa razy usłyszałam od obsługi kina, że to co chcę zobaczyć, jest beznadziejne, słabe i głupawe. raz powiedziano mi, że nie ma bilecików, jeśli nie było wcześniejszej rezerwacji. a raz - że jeśli panie nie kupią tych biletów, skończymy pracę za trzy minuty. to takie miłe, zdąrzyć na wcześniejszy tramwaj i być w domu przed północą. prawie by się dało spędzić więcej czasu z dziećmi, albo z chłopakiem. zrobić sobie długą kąpiel lub po prostu pójść z psem na wieczorny spacer.
rozumiem to wszystko, więc jestem miła, a może po prostu jestem miła i się nie zastanawiam. więc idziemy do kalambura i przepijamy nasze bilety. albo kupujemy sobie film na dvd i jakieś piwa, wracamy do domu i mamy to samo, ale jakby inaczej, poza tym ten film - taki stary - już wcześniej obiecywałam sobie, że go zobaczę. jest fenomenalny. wzrusza mnie i rozczula. założę się zresztą, że wszyscy go znacie. dym, można kupić w teskaczu za piątaka.

8 komentarzy:

  1. i potem świetny pretekst, żeby szybko ogłosić bankructwo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Polska rzeczywistość... się przyzwyczaisz :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Też mnie kiedyś to spotkało.

    OdpowiedzUsuń
  4. ja mam multiplex pod nosem, a w nim właściwie nic, co mogłoby mnie zainteresować. Sensacja, rom-kom i filmy familijne, większośc w 3D. Almodovara grają dwa kina na całą Anglię, podczas gdy seanse 'Oszukać przeznaczenie 5' obdywają się codziennie już od miesiąca, wszędzie :(

    OdpowiedzUsuń
  5. w edim pewnie lepiej, bo jest tam kilka kin które noszą się na bycie offowymi, kultowymi miejsami. ale i tak nie wyobrażam sobie, żeby w jakimś UKejowym multipleksie coś takiego się zdarzyło. ludzie idą tam pracować do kina nie dlatego, że muszą gdzieś pracować, tylko dlatego, że lubią kino. plus inne podejście człowieka do człowieka. tak myślę. taką mam nadzieję.

    OdpowiedzUsuń

komentarze do wpisów podlegają moderacji i publikowane są dopiero po zaakceptowaniu ich przez autorkę tego bloga.