sobota, 13 października 2012

dawno nie było o filmach, a filmów trochę obejrzałam przez tych kilka miesięcy. wyliczę tylko te najlepsze, bo na te słabe nie ma co marnować więcej czasu. niech będzie mniej więcej w kolejności chronologicznej, jak przystało na pamiętniczek:
wszystkie odloty cheyenne'a z cudownym seanem pennem, tak, marzę o takiej fryzurze. i tak, kocham takie podróże.
żelazną damę mam nadzieję, że już widzieliście. meryl streep - przeoczywiście - wyśmienita.
25. godzina z nortonem, film sprzed dziesięciu lat, więc w sumie też, należy do działu 'mania nadrabia zaległości' - ale jeśli ktoś go jeszcze nie widział, to polecam, bo to dobry film, prosta historia i po prostu - konkretne kino.
w drodze czyli kolejna opowieść o poruszaniu się w różnych krajobrazach, poszukiwaniu i ... tym co lubimy najbardziej: nieznośnym ciężarze zajebistości. długo na niego czekałam, może dlatego troszkę mnie rozczarował... a może dlatego, że filmy rzadko kiedy dorównują książkom. albo po prostu - bo zapomniałam się porządnie wysikać przed projekcją. chętnie obejrzę jeszcze raz, i porównam sobie wrażenia.
sponsoring poleciła mi lola, wcześniej jeszcze podsuwając doskonałą książeczkę-wywiad z szumowską, powyższego reżyserką. cudownie jest widzieć takie rzeczy robione przez polaków. a jeszcze cudowniej jest widzieć w nich piękną juliette binoche.
oskarowy artysta w którym mnie wszystko, wszyściutko zachwyca. kocham stare, nieme filmy, a ten pięknie wpisuje się w ich konwencję. ot, niby trywialna historyjka, ale opowiedziana z dystansem i lekkim przymrużeniem oka, cudowna gra aktorska, fenomenalne stylizacje. no i muzyka... ech, proszę państwa, oklaski, kurtyna, jeszcze raz oklaski, fanfary, ukłony, kwiaty, bombonierki, chusteczki, wodotryski i fajerwerki.
oldboje to z kolei przeurocze skandynawskie kino, porządnie poprawiające humor, wzruszające i dobre. no i również, jak kilka poprzednio wymienionych filmów, jest o podróży, stąd-dotąd, przez różne takie tam, życiowe bezdroża, zakręty i wertepy.
a na koniec, coś ze szkockim akcentem, film którego bałam się, do pierwszego trupa, potem już jakoś było lepiej, ale wciąż, porządnie podnosił mi ciśnienie: a lonely place to die. warto obejrzeć, choćby po to, żeby potem pozazdrościć mańce, że mieszka w kraju, gdzie takie widoki...

2 komentarze:

  1. też kocham takie podroże ('odloty'), trochę mniej standard w jaki wpisuje się główny bohater (gwiazda, restart systemu). Do tego co napisałaś dodałbym genialne, błyskotliwe dialogi i niesamowicie mocną scenę 'kary'
    Reszty nie widziałem, dodaję (poza 'sposoringiem')do swojej jesiennej listy. Dzięki wielkie Maniu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sponsoring jest swietny. Budzil moje watpliwosci, ze taki temat, ze pewnie bedzie przegadane, przepompatyzowane przedosłowne a tymczasem - kawałek porzadnego kina.

    OdpowiedzUsuń

komentarze do wpisów podlegają moderacji i publikowane są dopiero po zaakceptowaniu ich przez autorkę tego bloga.